Przez długi czas pierwszej połowy wydawało się, że to będzie kolejny mecz Lecha z cyklu „nuda, nijakość i maksymalnie remis”, ale przed przerwą przyszedł dość przypadkowy rzut karny i… gospodarze ruszyli tak, że momentami przypominały się ich najlepsze czasy. Cóż, futbol – niby tak skomplikowany, a jednocześnie dość prosty, bo ileż pewności daje jedna, nawet byle jaka bramka.
Jak ten mecz wyglądał dla Lecha przed karnym – nijak. Kolejorz prezentował stare grzeszki, to znaczy męczył się i nie przekonywał z przodu, z tyłu było lepiej, ale i tak raz czy dwa zaśmierdziało – choć nie jakoś poważnie – golem dla Radomiaka. Gdyby więc drużyny zeszły na przerwę z wynikiem 0:0, nikt nie mógłby się czuć pokrzywdzony. Ale wtedy poszła wrzutka Lecha i anemiczny strzał głową Ishaka, który trafił w rękę Kingue.
Karny? Ewidentny, choć maksymalnie przypadkowy. Jednak gol jest gol i od tego czasu wszystko się zmieniło.
Lech w drugiej połowie momentami nawiązywał do mistrzowskich czasów, tych z rozmachem i błyskotliwymi, szybki akcjami. Gol na 2:0 to cudeńko, pokazujące, że podanie do tylu też może napędzić akcję, bo dzięki niemu na czystą pozycję zdołał wybiec Ishak, który dostał podanie i podzielił się piłką z Rodriguezem, a ten na właściwie pustą bramkę oczywiście trafił. Przy 3:0 Radomiak też został rozklepany, przy 4:0 został wręcz zmiażdżony, a Palma pokazał kolejną porcję swojej niewiarygodnej magii, kiedy nawinął rywala na dwa razy i dał Ishakowi patelnię.
I tak… ostatecznie ten gol nie został uznany, ponieważ Honduranin przed asystą do Ishaka był na minimalnym spalonym, ale w zasadzie nie o to chodzi – a o to, że Lech z wymagającym rywalem był w stanie zawiązać tak składną akcję. Zdecydowały centymetry, bywa, niemniej Kolejorz w gorszej dyspozycji nawet o takiej historii nie pomyśli, a tutaj ją stworzył od A do Z.
No, do Y.
Lech Poznań – Radomiak Radom 4:1. Przypomniał się mistrzowski Lech
Oczywiście, Lech musiał też stracić gola, nie byłby sobą, Radomiak za sprawą na przykład Capity, Ouattary czy… Skrzypczaka mógł też wcisnąć bramkę numer dwa, ale to nie odbiera gospodarzom tego, że byli lepsi. Jednak dużo daje powrót kogoś takiego jak Gholizadeh – wrzucanie go do pierwszego składu po długiej kontuzji wyglądało na rozpacz i ogromne ryzyko, niemniej to po prostu jest jakość. Przecież gdyby bramka na 4:0 ostatecznie została zaliczona, to kluczowe zagrania Irańczyka przy linii boiska byłoby może i obrazkiem meczu (zachowując proporcje – za takie rzeczy kochało się Ronaldinho w dzieciństwie).
A czwartego gola Lech ostatecznie i tak miał. Co więcej – strzelił go Agnero. Może to też będzie przełom? Zaraz po wejściu na boisku prawie się połamał na piłce w polu karnym i znów wyglądał jak przebieraniec, ale na koniec meczu jednak wykorzystał sam na sam z Majchrowiczem.
Tak czy tak – to był najlepszy Lech od bardzo dawna, bo od spotkania z Rapidem. Konkretniej – od drugiego października. Sporo czasu minęło.
Zmiany:
Legenda
Żółta kartka
Czerwona kartka
Dwie żółte / czerwona kartka
Zdobyte gole
Gole samobójcze
Asysty
Asysty drugiego stopnia
Ocena meczowa
Plus meczu
Minus meczu
Zawodnik zmieniony
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Sprawdzamy: czy mecz Jagiellonia – GKS można było uratować?
- Polskie kluby znów ukarane przez UEFA!
- Magia Siemieńca. Komu sprzyja, a komu szkodzi przerwa na kadrę?
Fot. Newspix
Artykuł Wielki dzień Lecha. Radomiak rozbity, Agnero z golem! pochodzi z serwisu weszlo.com.