Sezon po zdobyciu mistrzostwa z reguły nie jest łatwy. W przeszłości przekonał się o tym także Lech, który w XXI wieku zawsze rok kończył z innym trenerem, niż tym, który kilka miesięcy wcześniej cieszył się z sukcesu. Pierwszemu sztuka przetrwania na stanowisku udała się Nielsowi Frederiksenowi. Duża w tym zasługa Mikaela Ishaka, będącego w najlepszej formie od momentu przenosin do Polski.
Wyliczmy, jak to się układało w przeszłości:
- 2010 rok: Jacka Zielińskiego wraz z początkiem listopada zastąpił Jose Maria Bakero. Lech w Ekstraklasie skończył rok na 11. miejscu z 19 punktami na koncie. To zaledwie o dwa więcej niż przedostatnia w stawce Arka Gdynia. W Pucharze Polski lechici wciąż byli w grze i mieli przed sobą marcowe starcie w ćwierćfinale z Polonią Warszawa. Z kolei w Lidze Europy po pamiętnych bojach z Manchesterem City czy Juventusem wyszli z grupy.
- 2015 rok: sytuacja się powtórzyła. W klubie nie było już zwolnionego Macieja Skorży, a jego miejsce zajął Jan Urban. Na koniec roku dużą zasługą obecnego selekcjonera był fakt, że Lech z dorobkiem 28 punktów zajmował szóste miejsce w stawce. Gdy w październiku trafiał do Poznania, to Kolejorz zamykał ligową tabelę z pięcioma punktami na koncie. W pucharze kraju Lech poradził sobie z Zagłębiem Lubin i czekał na wiosenny półfinał z Zagłębiem Sosnowiec. W europejskich pucharach zakończył swój udział na fazie grupowej.
- 2022 rok: ostatnia i najbardziej zbliżona do obecnej sytuacja. Po nagłym odejściu Macieja Skorży, zespół jeszcze przed startem rozgrywek w swoje ręce otrzymał John van den Brom. Holender przy pierwszej możliwej okazji wyleciał ze Śląskiem Wrocław z Pucharu Polski, a w Ekstraklasie z 28 punktami zajmował szóste miejsce, jednak strata do drugiej Legii była nieznaczna. W europejskich pucharach jego drużyna po letnich perturbacjach skończyła w fazie grupowej Ligi Konferencji. Dzięki rozgromieniu w ostatniej kolejce hiszpańskiego Villarrealu, Lech wywalczył sobie miejsce w fazie pucharowej.

Skąd ta analiza poprzednich lat? By pokazać, że Lech zawsze miał większe lub mniejsze problemy po zdobyciu mistrzostwa. Ostatnie miesiące to też nie było pasmo samych sukcesów, jednak Niels Frederiksen swoją pracą utrzymał się na stanowisku. Jego drużynę największa zadyszka złapała w październiku i na początku listopada. Dwie porażki w fazie ligowej Ligi Konferencji, wstydliwy awans w Pucharze Polski z Gryfem Słupsk, wymęczony remis przy Łazienkowskiej, wypuszczenie zwycięstwa z Pogonią i porażka w Gdyni z Arką. Było ciężko. Nie funkcjonowała defensywa i wydawało się, że to koniec Lecha z Duńczykiem za sterami.
A jednak. Przyszła przerwa reprezentacyjna i nastąpiło odbicie się od kryzysu. Obrona zaczęła mniej przeciekać za sprawą ustabilizowania jej przez sensacyjnego, nowego lidera formacji, Wojciecha Mońkę. 18-latek wykorzystał problemy zdrowotne starszych kolegów i stał się nowym filarem defensywy. Nawet Mateusz Skrzypczak z młodzieżowcem u boku zaczął wyglądać lepiej. Z przodu przełamał się nawet Agnero. Iworyjczyk po kilku fatalnych występach, rok kończy z trzema golami w dorobku. Mistrz Polski jednak zaczął lepiej wyglądać przede wszystkim jako drużyna. Zaczął stanowić walczący zjednoczony monolit.
W końcu była to całość, a nie grupa zależna tylko od formy swoich liderów. Dwa zwycięstwa i cenny remis w Lidze Konferencji, bez porażki w ostatnich trzech meczach Ekstraklasy – co daje tylko cztery punkty straty do lidera – i pewnie wywalczony awans do ćwierćfinału Pucharu Polski.
Lech Poznań ma perełkę na środku obrony. „Gra jak weteran”
Po raz pierwszy w tym stuleciu Lech rok kończy nie tylko z tym samym trenerem, z którym wiosną świętował triumf w lidze, ale też z realnymi szansami w grze na każdym froncie. Piłkarzom Nielsa Frederiksena zdarzały się gorsze momenty – mieli ich nawet kilka, choćby latem nie wygrali czterech meczów z rzędu – jednak na koniec liczy się, że na wiosnę realnie mogą powalczyć o obronę mistrzostwa, odczarowanie już przeklętego krajowego pucharu oraz o kolejną udaną przygodę na arenie międzynarodowej.
Ishak jak wino. Im starszy tym lepszy
Nie podważając bardzo udanych miesięcy, jakie ma za sobą Luis Palma, to liderem i najlepszym zawodnika niezmiennie pozostaje Mikael Ishak. Chyba nie ma siły, by Szweda powstrzymać. Kiedyś nie przeszkodziły mu poważne problemy zdrowotne po ugryzieniu przez kleszcza, teraz problemem nie jest dla niego nawet wiek. O większości 32-latków w Ekstraklasie mówimy już jako zawodnikach powoli zbliżających się do schyłku gry na najwyższym poziomie. A Ishak? Strzela tak dużo, jak nigdy i nawet regularnie odnoszone w poprzednich latach drobne urazy przestały mu tak doskwierać.
Na półmetku rozgrywek kapitan mistrza Polski ma na koncie już 22 trafienia. Odkąd gra w Lechu to nigdy tylu goli w jednym sezonie nie strzelił, a przecież do końca jeszcze cała wiosna. Ishak swój wynik w tym czasie może wyśrubować na poziom nieosiągalny nawet dla niego samego, chociaż z drugiej strony powstrzymamy się od tak odważnych predykcji. W końcu, jak wydaje się, że powoli będzie usuwał się w cień i trzeba szukać mu następcy to robi najlepszy wynik w karierze.
Dla tego człowieka chyba nie ma rzeczy niemożliwych. Nawet to, by być lepszym od samego Erlinga Haalanda. Licząc wszystkie rozgrywki Ishak na urlop udał się z lepszym dorobkiem w tym sezonie od Norwega (nie nasza wina, że w Anglii nie ma przerwy zimowej i 25-latek ma więcej czasu na podreperowanie swojego wyniku). Szwed ma na koncie 22 gole i sześć asyst, a snajper Manchesteru City do 19 grudnia – czyli pierwszego dnia formalnego urlopu piłkarzy Lecha – zdobył 23 bramki i zaliczył trzy asysty. W klasyfikacji kanadyjskiej lepiej wypada zawodnik Lecha!

Do napastnika Kolejorza można mieć zastrzeżenia, że powinien wykorzystać więcej sytuacji bramkowych, być bardziej bezwzględnym przy wykonywaniu rzutów karnych czy mniej znikać w trakcie meczu. Wszystko to w jakiejś części prawda, tylko Ishak swoją grą daje znacznie więcej, niż gole. Jest on zawsze pierwszym obrońcą. Jego pomoc w defensywie często jest większa od niejednego gracza ze środka pola. Ile razy to wracał na asekurację, odbierał piłkę pod własną bramką i tam rozpoczynał atak? Ile to razy utrzymywał się z piłką w środkowej części boiska? Praktycznie w każdym meczu oglądamy takie obrazki.
W polu karnym przeciwnika przykuwa uwagę obrońców, a jego partnerom otwiera się droga do zdobycia bramki.
Przede wszystkim w najważniejszych momentach jest zawsze tam gdzie powinien być. W kluczowych meczach, gdy często jest na styku to właśnie Ishak najczęściej jest tym elementem, który przechyla szalę na korzyść Lecha. Nierzadko tyczy się to europejskich pucharów, gdzie Szwed wkrótce przebije dorobek Włodzimierza Lubańskiego i stanie się najlepszym strzelcem w historii polskich klubów. 11 z 29 trafień to zasługa obecnych rozgrywek, w tym pierwszy hat-tricku w Kolejorzu – mecz z Breidablikiem – czy ostatnie spotkanie z Sigmą Ołomuniec i dublet, w którego skład wszedł TEN gol.
CO ZA GOL ISHAKA!
Przepiękne trafienie napastnika Lecha Poznań w starciu z Sigmą.
Polsat Sport Premium 2, transmisja łączona na Polsat Sport 1#UECL @LechPoznan pic.twitter.com/MeWVcXNPVy
— Polsat Sport (@polsatsport) December 18, 2025
Kapitan mistrza Polski to piłkarz, jakiego chciałaby mieć każda drużyna w stawce. Tak oddanego klubowi, jakościowego zawodnika z sercem do gry nie ma nikt. Koulouris po świetnym sezonie w Pogoni? Nie czekał, tylko się połakomił na finansowo atrakcyjną ofertę. Brunes? Też zdaje się przebierać nogami z myślą o optymalnej okazji, by odejść z Rakowa. Podobnie jak Bobcek z Lechii. To wręcz naturalne dla każdego piłkarza, że gdy ma szansę, to odchodzi z Ekstraklasy do ciekawszego miejsca na piłkarskiej mapie. Właśnie to czyni Ishaka wyjątkowym.
– Mam kontrakt z Lechem do 2027 roku. Nie mam agenta, sam siebie reprezentuję i mogę zdradzić, że niczego nie szukam. Porzucenie marzenia o grze w Szwecji byłoby głupotą, ale kiedy mój kontrakt wygaśnie, będę mieć 34 lata. Lech zawsze będzie na pierwszym miejscu – mówił niedawno Ishak w szwedzkich mediach.
Nawet jeśli 32-latek miałby odejść po wygaśnięciu umowy, to miałby za sobą pełnych sześć sezonów spędzonych w Lechu. To i tak wynik, jaki w Polsce mało kto osiąga, szczególnie biorąc pod uwagę, że Ishak przez cały ten czas nieprzerwanie jest jednym z najlepszych graczy w stawce. Tylko, czy odejdzie? Raczej się na to nie zanosi. To żywa legenda klubu i zwyczajnie fajnie byłoby oglądać, jak pobija następne rekordy – chociaż wiele ich już nie zostało – i gdy w końcu nadejdzie ten moment, to swoją piłkarską karierę zakończy przy Bułgarskiej.
Teraz Ishak staje przed szansą na zakończenie sezonu z „podwójną koroną” – czyli statusem najlepszego strzelca i w Ekstraklasie, i w Lidze Konferencji.
Wydarzenie rundy
Porażka na Gibraltarze. Mariusz Rumak ma swój Stjarnan i Żalgiris, John van den Brom Trnawę, a Nielsowi Frederiksenowi na długie lata będzie wypominana klęska z mistrzem Gibraltaru. Na szczęście dla Duńczyka to w końcowym rozrachunku wiele nie zmieniło, ale i tak wstyd pozostanie na długo.
Lech zakwalifikował się do fazy pucharowej Ligi Konferencji, może tam napisać jeszcze piękną przygodę – jest to przecież naprawdę realne, bo większość przeciwników w stawce to drużyny o podobnym lub mniejszym potencjale, jednak i tak za jakiś czas jednym z najbardziej wyraźnym wspomnień z tej europejskiej przygody będzie wyprawa na sam koniec kontynentu.

Lincoln Red Imps to zespół, którego pokonanie bez większych problemów powinno dla polskich klubów być obowiązkiem. Pokazała to – być może nawet najsłabsza w całej swojej historii – Legia, która przy Łazienkowskiej pewnie wygrała z przeciwnikiem 4:1, co było pierwszym zwycięstwem od października i pierwszym pod wodzą Inakiego Astiza. A co zrobił mistrz Polski? Pojechał na Gibraltar i wrócił z niczym.
Niels Frederiksen niejako powtórzył błąd Edwarda Iordanescu ze starcia z Samsunsporem. Wystawił całkowicie rezerwowy skład w meczu europejskich pucharów. Nawet z teoretycznie najsłabszym przeciwnikiem nie można czegoś takiego robić, szczególnie gdy nie jest to już rozstrzygnięty dwumecz. Duńczyk przekonał się o tym boleśnie, ale być może uchroniło go to przed klęską w Pucharze Polski. Tydzień później z Gryfem Słupsk już tak skory do rotacji nie był.
Sama porażka idzie też na konto piłkarzy. Jeśli grasz w mistrzu Polski to zwyczajnie nie masz prawa w europejskich pucharach przegrać na Gibraltarze. Niezależnie na jaki podstawowy skład zdecyduje się trener. Z takim przeciwnikiem powinna sobie poradzić ekipa, będąca połączeniem rezerwowych i juniorów z klubowej akademii.
Rozczarowanie rundy
Letnie transfery. Podobnie jak w Legii na papierze wszystko się zgadzało, a rzeczywistość okazała się dla części nabytków dość brutalna. Chociaż w Poznaniu nie wygląda to aż tak źle, jak w Warszawie to i tak powodów do zadowolenia z letniego okienka zbyt wielu nie ma.
Złotym trafem okazał się Luis Palma. Honduranin wszedł i pokazał jakość, praktycznie z miejsca stając się obok Ishaka głównym motorem napędowym ofensywy Lecha. 25 meczów, sześć goli, siedem asyst, wielka jakość w grze. Za to się płaci. Konkretnie to trzeba wyłożyć 4 miliony euro, by Palma w Polsce został. I właśnie w tym problem, że Lech dość niechętnie patrzy na wydanie aż tak wielkiej kwoty, przez co możliwe, że 25-latka już po zakończeniu sezonu zabraknie.

Poza Honduraninem cała reszta wygląda dość blado:
- Yannick Agnero – wydana rekordowa kwota – ponad 2 miliony euro i co? Szału nie ma. Iworyjczyk zaliczył fatalny start, przegrywał praktycznie każdy pojedynek i zwyczajnie był bezużyteczny. Promykiem nadziei może być jego przełamanie na koniec rundy. Trzy gole na przełomie listopada i grudnia jeszcze dają jakąś szansę, że może z czasem okaże się wart zapłaconej za niego sumy.
- Robert Gumny – brutalna weryfikacja. Jak masz w dorobku ponad 100 meczów na niemieckich boiskach to jakiś poziom powinieneś prezentować, a Gumny na jesień nie pokazał nic wartego uwagi.
- Timothy Ouma – perła w koronie letnich transferów Lecha. Swoją głupotą zawalił mecz w Gdyni. Gdyby nie przytomna reakcja trenera zrobiłby to też w Gdańsku i w Gliwicach. Strach takiego zawodnika mieć na boisku, bo nigdy nie wiesz, co akurat nawywija. Za jego sprawą duch Karlo Muhara wciąż się nad Poznaniem unosi.
- Joao Moutinho – najlepszy przykład, że Adrian Siemieniec potrafi wyciągać ze swoich podopiecznych więcej niż 100% ich możliwości. Portugalczyk w Białymstoku był ciekawym, pożytecznym lewym obrońcą z dobrym podaniem i grą do przodu. Tymczasem w Poznaniu nic z tego się nie potwierdziło. W drugiej części jesieni praktycznie schowany do szafy, za sprawą Michała Gurgula.
- Mateusz Skrzypczak – świeżo upieczony reprezentant Polski, kibic i wychowanek Lecha. Co mogło pójść nie tak? Coś jednak poszło. Tragiczny początek, a później odstawiony od składu. Pod koniec rundy do niego wrócił i mając u boku Wojciecha Mońkę wyglądał nieco lepiej, ale i tak spodziewaliśmy się po Skrzypczaku wracającym do domu o wiele więcej.
- Leo Bengtsson – świetny początek, sześć goli. A później? Ktoś nam Szweda ewidentnie podmienił. Stał się kompletnie nieprzydatny. Zagrał w każdym z ostatnich 13 meczów i w każdym z nich bez bramki czy asysty.
- Pablo Rodriguez – piłkarz z pozytywnymi momentami, szkoda tylko, że bardzo krótkimi. Poza tym kuriozalna czerwona kartka w Krakowie i wiele chimeryczności w jego wykonaniu. Szykowany na następcę Afonso Sousy, a nawet w małym stopniu nie wszedł w buty Portugalczyka.
Jest jeszcze wypożyczony w ostatniej chwili z Górnika Zabrze Taofeek Ismaheel. Ot, niezła opcja do poszerzenia możliwości w ataku. Ani na plus ani na minus.
Jeden naprawdę udany ruch na dziewięć wykonanych. Daje to skuteczność na poziomie 11%. Dość mizerny rezultat, jak na zapowiadane wielkie wzmocnienia.
Największa potrzeba na wiosnę
Wyjaśnienie sytuacji trenera i całego sztabu szkoleniowego. Czy Niels Frederiksen zostanie w Poznaniu na dłużej, niż tylko do końca obecnego sezonu? Na ten moment nie wie tego nikt. Duńczyk daje argumenty, by zaproponować mu nowy kontrakt, jednak nie jest też tak, że bez niego cały klub się zawali. Stworzone struktury pozwalają dość gładko przejść przez proces zmiany trenera.
Lech nauczony błędami przeszłości listę potencjalnych następców raczej ma już przygotowaną albo przynajmniej ma firmę, która za jej stworzenie będzie odpowiedzialna. Idealnym kandydatem byłby z pewnością Adrian Siemieniec, ale to już temat na inną opowieść… W każdym razie w interesie wszystkich stron jest, by jak najszybciej zdecydować, czy Niels Frederiksen i Lech Poznań to będzie połączenie także na przyszłe rozgrywki. Im dłużej będzie się to przeciągało, tym więcej może stracić walczący na trzech frontach zespół Duńczyka.

Nawet jeśli Frederiksen zostanie na stanowisku to zmiany przejdzie jego sztab. Z powodów rodzinnych odszedł Markus Uglebjerg, odpowiadający przede wszystkim za stałe fragmenty gry. Naturalnie, im szybciej znaleziony zostanie jego następca tym mniejsze będą straty z powodu jego odejścia.
Jak już informowało Weszło po zakończeniu sezonu na pewno mistrz Polski straci Sindre Tjelmelanda. Uzdolniony asystent ma ciekawe oferty pracy jako pierwszy trener. Zastąpienie najbliższego współpracownika Frederiksena będzie już wyzwaniem o wiele trudniejszym. Norweg pełni kluczową rolę w sztabie i odpowiada za wiele istotnych kwestii. Sukcesy Lecha w dużej mierze były właśnie jego zasługą. Mało który trener w Ekstraklasie może pochwalić się takim asystentem, więc tym trudniejsze będzie znalezienie godnego zastępstwa dla Tjelmelanda.
CZYTAJ WIĘCEJ PODSUMOWAŃ NA WESZŁO:
- Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
- Motor się trochę zaciął. Bez Czubaka byłoby sporo gorzej
- Pogoń znów kręciła się wokół Grosickiego. Ostatni raz?
- Arka jest nad kreską, ale Szwarga chce wzmocnień. I słusznie
- Wystrzał Bobcka, spokój Carvera i Lechia wyszła z minusa
- Jesień Piasta Gliwice jak runda Frantiska Placha. Im dalej, tym lepiej
- Widzew, czyli jak przejść przez rundę na barkach Bergiera…
- Gdyby nie liczby Nowaka, z przodu byłaby padaka
- Symbolem jesieni Bruk-Betu jest Andrzej Trubeha
- Gniew, wstyd i bezradność. Koszmar Legii Dariusza Mioduskiego
Fot. Newspix
Artykuł Przywódca mistrzów. Ishak znów był motorem napędowym Lecha pochodzi z serwisu weszlo.com.


Polsat Sport Premium 2, transmisja łączona na Polsat Sport 1